Zima w Kanadzie daje popalić

Jestem tu od września i dotychczas pod względem pogody było dość przyjemnie. Spokojne zakończenie lata, trochę jesieni no i niewielka minusowa zima. W listopadzie śnieżnie, ale pogoda nadal nadawała się na jazdę na rowerze. Do czasu. 


23 grudnia zatrzymał się czas, a raczej zamarzł. Przez ponad tydzień, dzień w dzień witaliśmy się z -30° C i zamarzniętymi oknami. Ba. -30° C to tylko temperatura na termometrze, ale w twarz wiało tak, jakbyś przytulał się do lodu. Odczuwalnie było -45° C. Zaskakujące jak człowiek może zmarznąć w podkoszulku, koszuli, swetrze, puchówce i kurtce zimowej, z dwoma parami rękawiczek i dwoma parami skarpetek. Zaskakujące jak szybko potrafi się przemieścić w tylu warstwach ubrań z jednego do drugiego pomieszczenia byleby tylko poczuć trochę ciepła!








Najciekawsze jest jednak to, że całe miasto normalnie działa. Nikt nie odwołuje zajęć, nie ma zamkniętych sklepów, autobusy jeżdżą rozkładowo. Nikt nie boi się też jeździć na łyżwach, albo spróbować swoich sił na stoku narciarskim. Nikt nie jest zaskoczony takimi temperaturami, a wręcz przyzwyczajony. Jako nowicjusz wśród takich zimowych ekscesów jestem w szoku, ale i podziwiam zapał Kanadyjczyków. Może to tylko kwestia przyzwyczajenia, którego z czasem można nabrać? 






Ale egzamin zdany. Udało się przetrwać pierwszy taki mroźny czas. W ciągu dwóch nocy i jednego dnia temperatura wzrosła do zera stopni. Poczułam jakby przyszło lato! Zrzuciłam dodatkowe swetry, czapkę zostawiłam w kącie. Wraz ze mną ucieszyły się wszystkie bakterie i wirusy, które lada moment mnie zaatakowały. Potrzeba czasu, by nabrać w Kanadzie końskiego zdrowia.








Komentarze

Popularne posty